Alaska, 30 marca 2010
Było zimno. Bardzo zimno. Haveline siedziała przy drewnianym
stole w niedużej kuchni i z kubkiem
gorącej herbaty, wpatrywała się w ciemność za oknem. Odkąd dwa lata wcześniej
przeprowadzili się razem z Nicolasem na to zupełne pustkowie, starała się
przywyknąć do zamieci śnieżnych, wyjątkowo niskich temperatur i krótkiego dnia.
Niestety jeszcze jej się to nie udało.
– Zasnęła.
Kobieta podniosła wzrok i spojrzała na swojego męża,
beztrosko opierającego się o ramę drzwi.
– Ile jeszcze będziemy musieli się ukrywać? –
wyszeptała. Nico uśmiechnął się smutno, podszedł do ukochanej żony i delikatnie
pocałował ją w czoło.
– Już niedługo, obiecuję. – Delikatnie objął ją
od tyłu. Siedzieli przez chwilę w ciszy, delektując się własną obecnością.
W pewnym momencie usłyszeli krótki, głuchy trzask. A potem
następny. Poderwali się z krzeseł, a Nico od razu rzucił się do kuchennej szafki
gdzie trzymał broń. Jednak nie zdążył nawet oglądnąć się za siebie gdy przez
kuchnię z głuchym świstem przeleciał niewielki pocisk, trafiając go w głowę.
Mężczyzna upadł na ziemię z szeroko otwartymi, a wokół niego zaczęła się
tworzyć kałuża krwi.
– Nie – wychrypiała Hav, przyklękając przy mężu.
– Nie, nie, nie!
Powietrze przeciął drugi pocisk. Kobieta była martwa.
Chwilę później do pomieszczenia wszedł wysoki człowiek w
czarnym płaszczu ciemnych okularach. Rozglądnął się dokładnie, szturchnął butem
ciało Nicolasa, sprawdzając czy na pewno jest on martwy, a następnie sięgnął do
przypiętej do ucha słuchawki.
– Zadanie wykonane, szefie – powiedział,
uśmiechając się triumfująco.
– Na pewno? – Usłyszał zachrypnięty głos
starszego mężczyzny. – Pamiętaj, że masz zabić każdego kto będzie w domu. Zemsta
musi być kompletna
– Oczywiście szefie.
W tym momencie do jego uszu dotarło cichy, prawie
niesłyszalny płacz. Powoli, cały czas trzymając palec na spuście, przeszedł do
drugiego pokoju. Jakie było jego zdziwienie kiedy w małym łóżeczku przy oknie,
zobaczył najwyżej półtoraroczną dziewczynkę w różowych śpioszkach. Na jego
widok mała otworzyła szeroko oczy, przestając płakać.
– Co się tam dzieje, Gregor? – W słuchawce rozległ
się ponaglający głos szefa.
– To tylko pies, zaraz się nim zajmę – skłamał odruchowo.
– Przeszukaj dokładnie dom. Tylko się pospiesz.
Bez odbioru.
– Bez odbioru. – Gregor rozłączył się i wyjął z
ucha słuchawkę. Następnie jeszcze raz pochylił się nad łóżeczkiem i spojrzał w
duże, niebieskie oczy dziecka.
– I co ja mam z tobą zrobić, mała? – zapytała samego
siebie. Dziewczynka uśmiechnęła się do niego szeroko i wyciągnęła drobną rączkę,
próbując chwycić medalion w kształcie podwójnego trójkąta, który zawsze miał ze
sobą. – Powinienem cię zabić – wyszeptał. – Ale przecież tego nie zrobię. Może
i jestem zabójcą, może i pracuję dla mafii, ale do cholery, też mam dzieci!
Wiedział już co ma zrobić. Szybko zabrał się do
przeszukiwania stojących w pokoju szafek. Znalazł akt urodzenia dziewczynki, z
którego dowiedział się, że ma na imię Amelia, a także jej książeczkę zdrowia.
Zgarnął do torby parę przedmiotów potrzebnych przy opiece nad małym dzieckiem,
po czym zaczął ubierać małą.
W czasie tych krótkich chwil zdał sobie sprawę, ze nie ma
pojęcia gdzie mógłby zostawić dziecko, tak by nie dopadł jej jego szef. W
głowie przeszukiwał listę znanych sobie miejsc. W końcu znalazł miasto w
środkowej Europie, które było na tyle mało znane, że na pewno nikt nie szukałby
w nim córki agentów Interpolu.
Wychodząc z domu, z Amelią na rękach, jeszcze raz zajrzał do
kuchni. Zauważył, że na zakrwawionej szyi Haveline, delikatnie pobłyskuje jakiś
łańcuszek. Uklęknął, delikatnie odpiął medalik w kształcie serduszka po czym
schował go do kieszeni.
– Będziesz miała na pamiątkę – szepnął do
dziewczynki. – A teraz chodź – musimy jak najszybciej dotrzeć do Lubina.
***
Wieluń, 31 marca 2010
Telefon Stephana Antigi rozdzwonił się o godzinie trzeciej w
nocy. Zaspany siatkarz wymacał na szafce obok łózka, komórkę i niechętnie
odebrał połączenie.
– Halo… Tak, to ja. Kto mówi?... – Słysząc odpowiedź
usiadł gwałtownie. – Proszę mówić… Ale jak?! – prawie krzyknął, budząc w ten sposób
śpiącego na łóżku obok Miguela. – A dziecko?... Tak, powinno być jeszcze
dziecko, mała dziewczynka!... Jak to nie znaleźliście?!...Tak, oczywiście, już
się uspokajam… Postaram się być…
Dziękuję za informacje. – Rozłączył się. Pochylił się i schował twarz w
dłoniach. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.
– Co się stało? – zapytał cicho Miguel, widząc w
jakim stanie jest jego przyjaciel. Stephane spojrzał na niego nieprzytomnym
wzrokiem. Nie próbował powstrzymywać łez.
– Moja siostra – wyszeptał. – Haveline… Ona
nie żyje.
***
Lubin, 31 marca 2010
Kluczył ulicami miasta, starając się być niezauważonym. Mała
Amelka, którą trzymał mocno, spała smacznie, jakby w ogóle nie zdając sobie
sprawy, że coś jest nie tak. Na szyi miała medalik matki, a na nadgarstku
zrobioną przez Gregora opaskę z imieniem i datą urodzenia. Na wszelki wypadek
postanowił nie podawać nazwiska dziewczynki – szef miał wtyki wszędzie, a
nazwisko Nicolasa nie było zbyt popularne.
Stanął w końcu przed drzwiami domu dziecka. Położył
delikatnie dziewczynkę na schodkach i rozglądnął się wokół, sprawdzając czy
nikt go przypadkiem nie widzi. Następnie jeszcze raz spojrzał na małą.
– Może się jeszcze kiedyś spotkamy – wyszeptał,
głaszcząc ją po krótkich, jasnych włosach. – Powodzenia. – Pocałował Amelkę w
czoło, nacisnął dzwonek, a następnie osunął się w cień.
Przedstawiam wam prolog historii, która chodziła po mnie już
od jakiegoś czasu. Jest ona zupełnie inna od pierwszej, którą pisałam i powiem
szczerze, że nie mam pojęcia jak wyjdzie mi jej pisanie. Rozdziały na razie będą
się pojawiać nieregularnie, zależy jak będę wyrabiać z drugim blogiem
Mam nadzieję, że na razie was zaciekawiła i zostaniecie tu
na dłużej. Zapraszam także do komentowania, bo każdy komentarz to ogromna
motywacja.
Pozdrawiam
Violin
Stefan <3 Oczywiście zostaję i będę śledzić losy małej Amelii, jej wujka i rodziny Możdżonków:)
OdpowiedzUsuńBędę zaglądać
OdpowiedzUsuńWow! Wow! W życiu, ale to w życiu nie czytałam czegoś tak wspaniałego!
OdpowiedzUsuńCzekam na 1 z niecierpliwością i tylko jak coś się tu pojawj to błagam informuj mnie :)
Buziak ogromny dla ciebie♡
Mam trochę dziwne pytanie. Czy siostra Stefana naprawdę nie żyje? Czy to tylko część fabuły do opowiadania?
OdpowiedzUsuńNie do końca wiem co rozumiesz przez pojęcie "naprawdę". Jeśli chodzi o realne, rzeczywiste życie, to nie mam pojęcia czy Stefan w ogóle ma rodzeństwo. Niestety znalezienie takich informacji przekracza moje możliwości więc Hav po protu sobie wymyśliłam.
UsuńA w opowiadaniu naprawdę ją uśmierciłam. I nie mam zamiaru jej wskrzeszać.
Tak, chodziło mi o realne życie.
UsuńZaczyna się ciekawie :) jak i poprzedni blog ;) będę zaglądać. Cieszę się, że jest tutaj Stefan *-*
OdpowiedzUsuńPowodzenia ;**
świetny
OdpowiedzUsuń