sobota, 6 sierpnia 2016

Rozdział 11

Paryż, 31 marca 1990

Urządzenia już przestały działać, były już niepotrzebne. Jedyną osobą przebywającą w sterylnej, szpitalnej sali, był czternastoletni Stephane. Chłopiec siedział na chybotliwym krześle i mocno ściskał zimną dłoń swojej nieżywej już matki. Pozwolił łzom płynąć, emocjom wydrzeć się na zewnątrz.

Czuł się źle, okropnie źle. Gdyby zauważył wcześniej jak źle czuje się mama, to może dałoby się coś zrobić, może udałoby się ją uratować.

Nie zaopiekował się nią. Nie dotrzymał obietnicy.

– Przepraszam tato – wyszeptał przez łzy – zawiodłem cię.

***
Lubin, 18 kwietnia 2016
Milczeli. Stephane oddychał płytko, zastanawiając się co powiedzieć. Marcin ściskał mocniej dłoń żony i próbował uspokoić emocje. Jednak bał się, cholernie się bał tego co usłyszy.

– Chcę.. tylko wiedzieć – powiedział w końcu Stephane, nie patrząc na małżeństwo. – Jeśli okaże się, że Amelka naprawdę jest moją siostrzenicą to… – jego głos się załam. – Nie będę walczyć – wyszeptał w końcu, chowając twarz w dłoniach. – Chcę tylko czuć, że jest bezpieczna, że nic jej nie grozi – mówił. – Ja.. wierzę, że z wami będzie szczęśliwa. Po prostu… po prostu chcę wiedzieć – skończył.

Marcin nie mógł uwierzyć w to co słyszy i widzi. Stephane Antiga, człowiek, który zawsze walczył do ostatniej piłki, do ostatniego gwizdka, który nigdy się nie poddawał, teraz wyglądał na kompletnie załamanego. Wydawał się być kompletnie zdesperowany, przybity, mówił tonem przepełnionym błaganiem.

Błaganiem o poznanie prawdy.

To przekonało siatkarza, że Antiga nie kłamie, że naprawdę zależy mu na tym by dowiedzieć się dowiedzieć się czy mała Amelka jest córką jego ukochanej siostry.

Możdżonek odchylił się na krześle i westchnął głęboko.

– Nie wiem co mam powiedzieć – przyznał się w końcu. – To wszystko jest strasznie dziwne. Musimy to… przetrawić – powiedział. Hania szybko mu przytaknęła. Ona też nie mogła uwierzyć w to co właśnie usłyszała.

– Dobrze – Stephane powoli pokiwał głową. – Ja… macie czas, nie naciskam. Cieszę się, że już wiecie – Uśmiechnął się smutno. Marcin odpowiedział tym samym.

– Postaramy się poukładać to sobie jak najszybciej – powiedziała Hania.

Pożegnali się i małżeństwo opuściło kawiarenkę. Gdy już byli na zewnątrz, Marcin zobaczył przez szybę witryny jak Stephane pustym wzrokiem, wpatruję się w jakiś punkt przed sobą, z głową opartą na dłoniach.

To utwierdziło go w przekonaniu, że mężczyzna naprawdę jest szczery.

Amelkę i Grześka spotkali na placu niedaleko hali. Obydwoje siedzieli na ławce i zajadali lody, a obok leżał rower dziewczynki.

I nie tylko rower. Mianowicie na ławce, między siatkarzem i siedmiolatką leżał sobie malutki, bury kotek. Zwierzątko lustrowało świat dookoła dużymi zielonymi ślepiami, a Amelka co pewien czas drapała go za uchem.

– Cześć! – zawołała wesoło na widok Marcina i Hani.

– Hej – widząc dziewczynkę, Marcin od razu się uśmiechnął. – Jak wam minął ten czas?

– Było super – odpowiedziała Amelka, uśmiechając się szeroko. – Jeździłam na rowerze, zjedliśmy lody i poznałam Alberta – pogłaskała kota. Małżeństwo spojrzało zdziwione na zwierzątko, a potem na Grześka.

– Na mnie nie patrzcie – rozgrywający podniósł ręce – ten kot sam się do nas przyczepił, wszędzie łazi za młodą – wyjaśnił. – Ale sami przyznacie, że jest uroczy.

– No jest – zaśmiała się Hania. – Ale teraz musimy już iść.

Amelka wzruszyła ramionami i zeskoczyła z ławki.

– Pa, Albert – pożegnała się z kotem, drapiąc go za uchem. Następnie pomachała Grześkowi i odeszła razem z swoimi opiekunami.

Nie zaszli jednak daleko, bo Marcin stanął gwałtownie, gry poczuł, że coś ociera się o jego nogi.

– Albert! – krzyknęła rozradowana Amelka, widząc kociaka. Ten usiadł, miauknął i wlepił spojrzała błagalnie Marcina.

– Czego od nas chcesz, kocie? – zapytał siatkarz. Kucnął przed zwierzęciem i przyjrzał mu się uważnie. Albert nie prezentował się najlepiej. Był wychudzony, miał skołtunioną, matową sierść i nadszarpane ucho. Utykał dziwnie na jedną łapkę. – Nie wyglądasz dobrze – mruknął Możdżonek.

– Trzeba go komuś pokazać – stwierdziła Hania, delikatnie biorąc kotka na ręce. – Niedaleko nas jest weterynarz niech go obejrzy.

– Ale co zrobimy z nim potem? – Marcin niepewnie patrzył na zwierzątko.

– Możemy przygarnąć – zaproponowała kobieta, ku zdziwieniu i swojego męża, i Amelki.

– Ale jak to przygarnąć – Środkowy był co najmniej zszokowany.

– No normalnie – Hania wzruszyła ramionami – przyznaj, że zawsze myśleliśmy o kocie, tylko jakoś nie było okazji by takiego przygarnąć.

– No niby masz racje – mruknął Marcin.

Zszokowana Amelka spoglądała to na małżeństwo, to na Alberta. Gdy usłyszała, że ten może stać się ich kotem podeszła do niego i spojrzała mu głęboko w ślepia.

– Czy będziesz grzecznym kotem, Albercie? – zapytała poważnym tonem. – Czy nie będziesz drapał mebli ani nie będziesz niszczył rzeczy? – Kociak chyba ja rozumiała, bo powoli pokiwał łepetyną. – Albert twierdzi, że będzie grzeczny – powiedziała, uśmiechając się szeroko.

Marcin roześmiał się głośno.

– To chyba nie mamy wyjścia – podrapał kota za uchem – musimy go przygarnąć.


***
Warszawa, 18 kwietnia 2016
Stephane wrócił do domu zmęczony, ale szczęśliwy. Czuł, że zrzucił z siebie ogromny ciężar, że teraz w końcu może być dobrze. Przepełniała go nadzieja na pomyślne zakończenie sprawy.

Siedząc w salonie jeszcze raz oglądał znalezioną fotografię. Pierwszy raz od dawna czuł, że ma szansę nie zawieść swojej rodziny, naprawić to co kiedyś zepsuł. To dodawało mu siły, energii by działać dalej.

– Hav… – delikatnie pogładził kciukiem zdjęcie. Tak wiele by dał by móc z nią porozmawiać, zapytać co ona sądzi o tym wszystkim. Przez ostatnie lata wiele razy obwiniał się o to co się stało.

Teraz miało być inaczej.

– Nie zawiodę cię, siostrzyczko – szepnął – obiecuję, że cię nie zawiodę.


***
Lubin,  18 kwietnia 2016
Gregor nadal musiał czekać. Bo choć i Stephane, i państwo Możdżonkowie, postępowali zgodnie z planem, to pozostawał kwestia samej Amelki i tego jak zareaguje na tę sytuacje.

Wszedł powoli do obskurnego pokoju, który wynajmował w czasie akcji. Nie zwracał za bardzo uwagi na otoczenie, cały czas myśląc o dziewczynka.

Z zamyślenia wyrwał go dopiero czyjś drwiący głos.

– Widzę Gregory, że udało ci się uciec przed Interpolem. Jak widzisz nie tylko tobie.

Gregor w zdumieniu patrzył na siedzącego przy biurku Gulio de Velkoz, człowieka, który nie tylko był szefem jednej z największych mafii na świecie, ale także i jego byłym szefem. W słabym świetle pokojowej lampy, Gregor widział tylko zarys jego postaci, ale bez problemu rozpoznał drwiący głos Włocha.

– Czego chcesz? – wychrypiał, cały czas stojąc w drzwiach.

Mafioso roześmiał się i położył nogi na biurku.

– Niczego – powiedział. – Chcę ci tylko powiedzieć, że z wiekiem utraciłeś swoje wyjątkowo zdolności. Bez problemu wytropiłem i ciebie i tę małą Amelkę. A właśnie, czy ty nie miałeś jej przypadkiem zabić?

Gregor zacisnął pięści, z trudem powstrzymując się przed rzuceniem się na Gulia.

– Jeśli coś jej zrobisz… – Zrobił krok w przód.

Gulio prychnął z irytacją.

– Nie zamierzam jej nic zrobić – powiedział. – Chcę tylko użyć tej dziewczynki jako karty przetargowej. Ja dam Interpolowi córeczkę ich agentów, oni oddadzą mi moich ludzi. To proste – zaśmiał się. – I niestety mam dla ciebie złą wiadomość – nic z tym nie zrobisz – zarechotał po czym wstał gwałtownie, podbiegł do okna i wyskoczył przez nie.

Gregor był przy oknie w ciągu sekundy, ale Gulia nigdzie już nie było. Jedynie wychudzony kot spacerował po pogrążonej w ciemności uliczce Lubina.

Odetchnął głęboko po czym chwycił plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami i wybiegł z pokoju. Jego serce biło jak oszalałe, a umysł pracował na najwyższych obrotach.

Musiał dotrzeć do Amelki przed de Velkozem.



W końcu prezentuję wam rozdział jedenasty. Długo nad nim pracowałam i uważam, że nie jest taki zły. Zbliżamy się powoli do punktu kulminacyjnego opowiadania, zresztą ja sama od początku wiedziała, że nie będzie ono bardzo długie.

Teraz inna sprawa. W środę, czyli 10 sierpnia wyjeżdżam i wracam dopiero wieczorem 23. Dlatego mało prawdopodobne, by do 24 coś się pojawiło. W przeciwieństwie do mojego poprzedniego wyjazdu, tutaj na pewno będę miała ograniczony dostęp do Internetu. W najbliższych dniach pojawią się jeszcze rozdziały na moich pozostałych blogach.

To chyba tyle. Zapraszam do komentowania i na mój nowy blog Szalona Violin i świat.

Pozdrawiam

Violin


3 komentarze:

  1. Naprawdę świetny :) szkoda, że zamierzasz niedługo kończyć. Myślę, że z Twoim talentem i taką fabułą, takimi postaciami, kochanym wujkiem Stefanem, nową, cudowną rodziną i niesamowicie bystrą i uroczą dziewczynką można napisać kilka, kilkanaście ciekawych rozdziałów. Nie chcę nic narzucać, ale jestem tu od początku i sądzę, że naprawdę mogłabyś zrobić z tego fajną rzecz. Nawet taką niezobowiązującą, rozdziały w nierównych odstępach itd. Dobrze, kończę to bo już za dużo wymyślam, echh
    Życzę dużo weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział! Najbardziej cieszę się z tego, że Stephane nie będzie chciał zabrać Amelki. Już przyzwyczaiłam się do myśli, że dziewczynka jest szczęśliwa z Hanią i Marcinem. Mam też nadzieję, że niedługo wszyscy dowiedzą się prawdy i Stephane będzie mógł żyć w spokoju i szczęściu, wiedząc, że jego siostrzenica jest bezpieczna i ma kochającą rodzinę. Najbardziej boje się tego, co wymyślił szef Gregora. Mam nadzieję, że Amelce nie grozi nic poważnego. Czekam na kolejne rozdziały :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń