sobota, 10 września 2016

Epilog

Mieszkanie wynajmowane przez paryski klub nie było duże, ale Stephanowi i Haveline w zupełności wystarczało. Chłopak rzucił na ziemię swoją torbę i z uśmiechem na ustach rozejrzał się po swoim nowym domu.
– Podoba ci się? – zapytał stojącą obok Hav.
– Jest wspaniałe – wyszeptała dziewczyna, patrząc na brata oczami przepełnionymi bezgraniczną radością. – Naprawdę będziemy tu mieszkać sami? – wzdrygnęła się na samo wspomnienie okrutnego stryja.
– Oczywiście – przytaknął Stephane. – Zaufaj mi – teraz będzie już tylko lepiej.
***
Pierwszy raz siedząc przed grobem Haveline, Stephane czuł spokój. Mógł spokojnie patrzeć na jej zdjęcie i nie mieć tak strasznych wyrzutów sumienia, że ją zawiódł. Podobnie było kiedy spoglądał na fotografię przedstawiającą jego matkę i ojca.
Przymknął oczy i przywołał w wyobraźni obraz małej Amelki w ramionach Hani i Marcina. Była bezpieczna szczęśliwa, a jej szczęście było jego szczęściem. Wiedział, że teraz w końcu jego siostrzenica miała to o czym zawsze marzyła.
– Widzisz, twojemu bratu w końcu się udało – zaśmiał się sam do siebie.
Amelia miała rodzinę, a on znów mógł spać spokojnie.
***
Marcin stał przed salą sądową i nerwowo co chwilę poprawiał krawat. Siedząca obok Hania stukała palcami o oparcie krzesła, a jej wzrok uciekał w stronę drzwi. Czekali na ostateczną decyzje sądu w sprawie przyznania im prawa do opieki nad Amelką, Kilka następnych minut miało zdecydować czy w końcu będą szczęśliwi , czy stworzą prawdziwą rodzinę, czy ich miłość do dziewczynki zostanie doceniona.
– Myślisz, że się uda? – zapytała niepewnie Hania.
–Musi – powiedział jej mąż, podchodząc do niej i delikatnie całując ją w czoło. – Obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze.
W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem.
– Zapraszam państwa – powiedziała chłodno wysoka kobieta.
Małżeństwo weszło powoli do środka. Hania była strasznie blada i wyglądała jakby zaraz miała zemdleć, więc Marcin objął ją ramieniem by dodać jej otuchy. Sam jednak miał wrażenie, że nogi ma z galarety, utracił też zdolność logicznego myślenia. Usiedli w swojej ławce, a siatkarz od razu odnalazł wzrokiem Amelkę. Siedząca parę metrów dalej dziewczynka uśmiechnęła się do niego wesoło i pokazała uniesiony kciuk. Siatkarz powtórzył gest, choć był zbyt zdenerwowany, by dokładnie stwierdzić co robi.
Słowa sędziego docierały do niego jak przez mgłę, ale ostateczny wyrok usłyszał bardzo wyraźnie.
Amelka oficjalnie została jego córeczką.
Najpierw poczuł jak ogromny kamień spada mu z serca, a potem szczera, nieskończona radość opanowała jego ciała. Pochwycił Hanię w ramiona i pocałował ją mocno. Kobieta śmiała się, szczęśliwa z tego, że naprawdę została mamą, jej marzenie zostało spełnione. Płakała wręcz, ale były to łzy tylko i wyłącznie radości i miłości.
– Udało się! Udało się! – Amelka wpadła w objęcia rodziców. – Od dziś jestem Amelią Możdżonek.
Słysząc dziewczynkę, Marcin także roześmiał się wesoło po czym przytulił ją mocno. Nadal nie wierzył w to, że po tylu przejściach, w końcu w świetle prawa stał się ojcem, a ta mała siedmiolatka była jego córeczką,.
Sędzia dał im się nacieszyć sobą po czym kazał jeszcze podpisać ostatnie dokumenty i oficjalnie zakończył sprawę. Z sądy wychodzili w trójkę, śmiejąc się wesoło i trzymając za ręce, jak rodzina.
Jak prawdziwa, szczęśliwa rodzina.


Właśnie przeczytaliście epilog pierwszego opowiadania, które udało mi się doprowadzić do końca jestem z tego niezmiernie dumna, bo nareszcie wytrwałam w pisaniu jednej rzeczy przez więcej niż połowę historii.
„Amelka” jest dla mnie niezwykłą historią. Drugą siatkarską i pierwszą, którą pisałam pod konkretnego bohatera. Tym bohaterem była właśnie tytułowa Amelka. Kilka miesięcy temu w mojej głowie pojawił się obraz małej, inteligentnej dziewczynki desperacko potrzebującej rodziny. Nie wiedziała, który siatkarz stworzy dla niej tę rodzinę, ale od razu wiedziałam, że mała musi mieć jakiś związek z Stephanem. Dopiero potem wpadłam na pomysł, by do historii wprowadzić Możdżonków.
I uważam, ze to był świetny wybór.
Teraz czas na podziękowania. Dziękuję wam, czytelnikom za to, że byliście ze mną przez te szesnaście części, że przejmowaliście się losami bohaterów. Dziękuję za komentarze, bo każdy z nich był dla mnie ogromną motywacją. Naprawdę nie macie pojęcia jaką miałam radochę za każdym razem gdy czytałam wasze słowa.
Wybiera się ktoś może jutro na mecz gwiazd? Ja zamierzam być, z chęcią pogadam z kimś obeznanym w siatkarskim fandomie. Jeśli zauważycie dziewczynę z nazwiskiem Finnigan i siódemką na plecach, to będę właśnie ja. Zresztą wokół siódemki umieszczone będą tytuły moich blogów.
Naprawdę z chęcią was poznam, bo niestety, ale w moim otoczeniu fanów siatkówki tak naprawdę nie ma.
I na koniec mam dla was pewną radosną informację.
Zżyłam się bardzo z Amelką i już pisząc trzeci rozdział wiedziałam, że zrobię coś co na razie trzymałam przed wami w tajemnicy. Mianowicie…
Napiszę drugą część „Amelki”!
Nie wiem jeszcze kiedy ona powstanie, możliwe, że dopiero w przyszłym roku, ale obiecuję, że powstanie.
To chyba tyle. Napiszcie od siebie ostatnie komentarze pod tą historią. Proszę, niech każdy kto czytał napiszę choć jedno słowo. Takie, krótkie słowo pożegnania.
Dziękuję wam!
Violin

sobota, 3 września 2016

Rozdział 14

Gregor wpadł do środka budynku i od razu oddał strzał. Kula śmignęła tuż nad uchem Gulio po czym z cichym trzaskiem wbiła się w ścianę za nim. Mężczyzna opuścił swoją broń i uśmiechnął się kpiąco.

– Chyba trochę wyszedłeś z wprawy – powiedział do byłego współpracownika.

– Niekoniecznie – syknął Gregor i znów wystrzelił. Tym razem pocisk trafił dokładnie w ucho przeciwnika. Złoczyńca krzyknął z bólu i odruchowo chwycił się za zakrwawione miejsce.

– Ty… – syknął ze złością, podnosząc pistolet.

Wywiązała się strzelanina. Kule latały po całym pomieszczeniu, a przeciwnicy skutecznie ich unikali. Leząca na podłodze Amelka mogła tylko kulić się za każdym razem, gdy jakiś nabój zaplątał się zbyt blisko niej. Drżała ze strachu, bo nie miała pojęcia kim jest Gregor, ani co dokładnie robi. Sam mężczyzna starał się odciągnąć byłego szefa jak najdalej od dziewczynki, jednak ten skutecznie trzymał się blisko niej.

– O co ci tak naprawdę chodzi? – zapytał Gregor, nie przerywając walki.

– O co mi chodzi? – prychnął Gulio. – Na początku chciałem odzyskać choć trochę tego co straciłem, spróbować na nowo zbudować potęgę – wyjaśniał między kolejnymi strzałami – ale teraz, kiedy Interpol potraktował mnie jak idiotę, chcę się zemścić i dokończyć to, co tobie się nie udało. Zresztą zawsze mnie to zastanawiało – ty, człowiek, który z zimną krwią wymordował tylu ludzi, bez chwili wahania zabił dwoje agentów Interpolu. Ale oszczędził ich małą córeczkę – wskazał na Amelkę. – Dlaczego?

– Bo jeszcze mam serce – warknął Gregor po czym znów nacisnął spust.

***

Stephane i Marcin, siedzieli na zewnątrz budynku i przez niewielką dziurę w ścianie obserwowali co się dzieje. Antiga aż rwał się do tego by pomóc Gregorowi i Amelce, ale Możdżonek studził jego zapał. Doskonale wiedział, że gdyby wkroczyli w tym momencie, zrobiliby tylko niepotrzebne zamieszanie i utrudnili uwolnienie dziewczynki.

A przy okazji mogliby zginąć.

Stephane nerwowo stukał palcami w ziemię i przysłuchiwał się rozmowie jaką prowadzili Gulio i Gregor. Dzięki temu, że kiedyś spędził rok we Włoszech, teraz rozumiał co mówią. Gdy usłyszał jak de Velkoz wspomina o rodzicach Amelki, poczuł się tak, jakby ktoś wylał na niego wiadro zimnej wody.

Gregor zabił Haveline, jego małą Hav, ukochaną siostrzyczkę.

A on mu ufał…

Poderwał się gwałtownie z ziemi i nie zważając na protesty Marcina wbiegł do budynku.

– Ty! – krzyknął, celując w Gregora z swojego pistoletu. – Ty… zabiłeś ją! Zabiłeś Haveline! – głos mu drżał, a oddech miał urywany. – A ja ci ufałem!

Były mafioso kątem oka zauważył, że Gulio uśmiecha się kpiąco, opuścił broń.

– Tak, to ja zabiłem twoją siostrę i jej męża – przyznał się powoli. – Ale teraz chciałbym choć trochę odkupić swoje winy i uratować ich córkę – dodał.

– Tych win nie da się odkupić! – Zerknął na zapłakaną, przerażoną Amelkę, a jego serce rozpadło się na milion kawałków. Mocniej

– Spokojnie, panie Antiga, z chęcią pana wyręczę – zaśmiał się Gulio, z powrotem podnosząc pistolet.

– Ty się nie odzywaj! – Stephane wycelował w niego lufę swojej broni. – Zabił ich na twoje zlecenie!

– Dramatyzujesz – Włoch przewrócił oczami. – Jak chcesz możesz do nich dołączyć – warknął i już miał nacisnąć spust, by pozbyć się trenera, kiedy jakby znikąd pojawił się Marcin i przyłożył złoczyńcy w głowę metalowym prętem. Oczy Gulia uciekły do tyłu, a on sam z głośnym hukiem upadł na posadzkę.

– Jednego przynajmniej mamy z głowy – mruknął Możdżonek. Rzucił pręt na ziemię i wciągu ułamka sekundy był obok Amelki. Rozwiązał ją najszybciej jak potrafił, starając się jednocześnie nie uszkodzić jej złamanej ręki.

– Tato! – Dziewczynka rzuciła się siatkarzowi na szyję, a ten przytulił ją mocno.

– Już wszystko dobrze, skarbie, jesteś bezpieczna – szeptał, uspokajająco gładząc małą po włosach.

Stephane przyglądał się tej scenie, a dziwny spokój spływał na jego ciało. Zapomniał o Gregorym, ogromna radość ze znalezienia siostrzenicy całkowicie pochłonęła wszelkie myśli.

Amelia puściła w końcu Marcina po czym spojrzała niepewnie na pozostałych mężczyzn.

– Kim jesteście? – zapytała cicho. – Znaczy się, wiem kim pan jest – uśmiechnęła się do Antigi. – Ale nie wiem co pan tu robi? I dlaczego?

– To długa historia – odpowiedział szybko Stephane.

– Ale my mamy czas – wtrącił się Gregor. – Interpol będzie tu wciągu półgodziny, oddam się w jego ręce, ale wcześniej wyjaśnię, co mam do wyjaśnienia – powiedział.

Wszyscy zgodzili się z taką opcją, choć Antiga niechętnie opuścił swoją broń.

Gregor wziął głęboki oddech po czym powoli i spokojnie opowiedział całą historię, zaczynając od swojej pracy dla mafii, przez zabójstwo rodziców Amelii i oszczędzeniu jej samej, na odnalezieniu jej w Lubinie kończąc. Marcin znał większość historii, więc nie zrobiła ona na nim już takiego wrażenia, ale dziewczynka i Stephane słyszeli ją po raz pierwszy.

– Jesteś moim wujkiem? – wyszeptała Amelka, zszokowana parząc na Francuza.

– Jak widać tak – odpowiedział, nie do końca wiedząc co powiedzieć.

– Ale pozwolisz mi zostać z Hanią i Marcinem? – spojrzała na niego spode łba.

– Oczywiście – Stephane kiwnął głową i uśmiechnął się serdecznie.

Siedmiolatka zagryzła wargę, wahając się jeszcze, ale w końcu podeszła do niego i uścisnęła mocno.

– Dziękuję – szepnęła.

Antiga nie wiedział co powiedzieć, w jego oczach pojawiły się łzy szczęścia i wzruszenia. Miał wrażenie, że ma przed sobą swoją małą Haveline, całą, bezpieczną, szczęśliwą.

I to był jeden z najpiękniejszych widoków w jego życiu.

Kątem oka zauważył, że Marcin odetchnął z ulgą. Nie dziwił mu się, w końcu siatkarz był bardzo przywiązany do dziewczynki i bał się, że ta będzie chciała zostać z swoim wujkiem. Na szczęście tak się nie stało.

W tym momencie drzwi znów się otworzył, a do środka wpadła grupa uzbrojonych ludzi, w kamizelkach kuloodpornych i z karabinami w rękach. Momentalnie dopadli Gregora i zakuli go w kajdanki, a potem to samo zrobili z Gulio. Chcieli podobnie postąpić w przypadku Stephana i Marcina, ale widząc małą Amelkę, szybko dowiedzieli się z kim mają do czynienia i zaniechali próby aresztowania. Jedynie przeprowadzili krótkie przesłuchanie i nakazali pozostanie w kraju, by mogli potem ewentualnie wspomóc się w śledztwie.

Budynek opuszczali w towarzystwie dwóch agentów Interpolu i ryku silnika helikoptera. Na zakręcie czekała na nich Hania.

– Marcin! – podbiegła do męża i pocałowała go mocno. Po jej policzkach spływały łzy szczęścia i ulgi, na zmianę tuliła o ukochanego, to małą Amelkę.

– Mamo… – dziewczynka wpadła w bezpieczne ramiona opiekunki, która, słysząc jak została nazwana, rozpłakała się jeszcze bardziej.

– Już wszystko dobrze – powiedział Marcin, obejmując obydwie. – Teraz będzie już tylko lepiej.


Przedstawiam wam czternasty rozdział tego opowiadania. Nie jestem jeszcze do końca pewna czy czeka was jeszcze tylko epilog, czy też pojawi się jeszcze jedna część, wszystko zależy jak będzie z moją weną.

Z tego rozdziału jestem całkiem zadowolona, szczególnie z niektórych momentów. Mam nadzieję, ze wam też przypadła do gust i napiszecie coś na jej temat.

Pozdrawiam

Violin

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozdział 13

Paryż, 3 grudnia 1993

Było dobrze po dwudziestej drugiej, kiedy Stephane wrócił do mieszkania stryja. Na paluszkach przeszedł do salonu i z irytacją stwierdził, że wuj znów się upił i teraz spał pijackim snem na kanapie. Życie z nim proste nie było, całą swoją rentę przepijał, tą po ojcu swoich bratanków też i niewiele zostawało dla dzieciaków. Dlatego odkąd Stephane skończył piętnaście lat chwytał się każdej roboty, by tylko ukochanej siostrze móc w miarę normalne życie zapewnić.

Usłyszał ciche chlipanie. Przeklną pod nosem i szybko przeszedł do pokoju, który dzielił z siostrą. Czternastoletnia Haveline leżała skulona na łóżku i łkała cicho w poduszkę.

– Co się stało, młoda? – zapytał, siadając obok. Hav nie odpowiedziała, jej przerażony wzrok powiedział mu wszystko. – Znów to zrobił prawda – szepnął. Dziewczyna pokiwała głową i pokazała bratu posiniaczone, podrapane ręce.

– Boję się, Stephane – jęknęła. – Boję się, ze kiedyś posunie się dalej.

Chłopak spojrzał na nią ze smutkiem po czym przyciągnął siostrę do siebie i przytulił mocno.

– Jeszcze tylko dwa miesiące, obiecuję ci to – pocieszył ją. – Jak już w świetle prawa dorosły będę, to uciekniemy z tego domu i będzie dobrze. W końcu będzie dobrze.

***
Warszawa, 19 kwietnia 106
Gulio rozstawił kamerę i z satysfakcją uruchomił na laptopie transmisję.

– Witam, szanowny Interpol! – uśmiechnął się szeroko, kiedy na ekranie pojawił się obraz z sali konferencyjnej, w której w długim stole siedziała grupa ludzi. Wszyscy na widok przestępcy poderwali się gwałtownie z krzeseł.

– Ty powinieneś być martwy! – krzyknął jakiś mężczyzna.

– No powinienem – prychnął Gulio. – Jak widzicie udało mi się ocalić swoje marne życie – zaśmiał się. – Ale przecież nie kontaktuje się z wami, żeby opowiadać jak nieudolni jesteście – uśmiechnął się chytrze. – Chciałbym wam kogoś przedstawić – odsunął się, pokazując Amelkę. – To jest Amelia. Nie wiem czy ją kojarzycie. Ale za to jej rodziców, Havelina i Nicolasa, powinniście kojarzyć.

Przez agentów przeszedł szmer zdumienia i niepokoju. – No właśnie, kojarzyć musicie. A ja interes do was mam. Oddam wam dziewczynę, a wy oddacie mi ze trzech moich ludzi i święty spokój na miesiąc zapewnicie.

Dowódca Interpolu, odetchnęła głęboko. Tego się nie spodziewała, ale doskonale wiedziała co robić w takiej sytuacji.

– Chyba nie myślisz, że na to pójdziemy – oparła się na krześle i skrzyżowała ręce na piersi. – Niby dlaczego mielibyśmy się zgodzić?

– Bo – Gulio wyjął za pazuchy broń – mała może pożegnać się ze światem. A tego przecież byście nie chcieli.

Kobieta spojrzała na niego z dezaprobatą po czym roześmiała się kpiąco. Dołączyli do niej jej współpracownicy.

– Chyba śnisz – prychnęła. – Twój komputer już jest namierzany, zanim się obejrzysz, a będą u ciebie nasi ludzie.

– Dzieciaka zabiję! – krzyknął ze złością Gulio, celując w Amelkę.

Szefowa przewróciła oczami po czym wyłączyła transmisję.

– Jak ona śmie! – wściekł się mafios. – Jak ona śmie, tak mnie obrażać! – podszedł do Amelki i ze złością uderzył ją w twarz. Dziewczynka jęknęła bólu po czym skuliła się na podłodze, próbując ochronić resztę ciała. – O, doigrali się, doigrali... – podniósł pistolet i wycelował w dziewczynkę. Mała poczuła jak zimny pot olewa jej ciała, próbowała się oswobodzić, ale nic nie mogła zrobić. Była zupełnie bezradna i jedynie cud mógł uratować ją przed śmiercią.

I wtedy ten cud się wydarzył. W momencie, w którym Gulio już miał nacisnąć spust, drzwi do magazynu zatrzeszczały.

A potem wyleciały z nawiasów.

***
Warszawa, 19 kwietnia 2016

– Pod Warszawą mieliśmy kiedyś bazę – mówił Gregor, kiedy razem z bojowo nastawionym Marcinem i roztrzęsiona Hanią, jechali w stronę stolicy. Na tylnym siedzeniu spoczywała myśliwska dubeltówka, którą siatkarz zabrał na wszelki wypadek, mimo że Włoch obiecał dać mu broń. – Interpol jej nie wykrył, bo udało nam się zwinąć zanim nas namierzyli. Miejsce idealne do takiej akcji, założę się, że tam siedzi. – skręcił ostro w jakąś uliczkę. – Zrobimy tak, że ja w chodzę pierwszy i rozmawiać z nim próbują. Marcin i Stephane ubezpieczają tyły, jakby zaczął uciekać, to strzelać, nie wahać się. Tylko celować dobrze, żeby kogoś innego nie ustrzelić.

Małżeństwo przytaknęła posłusznie. Dojeżdżali chyba na miejsce, bo Gregor zwolnił i zaczął rozglądać się wokół. Jechali jakimiś wąskimi uliczkami, między starymi zabitymi dechami budynkami. Otoczenie nie było zbyt przyjazne, ale nikt nie spodziewał się innego.

Nagle na poboczy pojawiła się jakaś postać. Gregor zatrzymał się gwałtownie i wypadł z auta, a zanim to samo zrobił Marcin.

– Oh, to ty – odetchnął z ulgą siatkarz, widząc Stephana.

– No ja – potwierdził zdezorientowany Francuz. – A pan jest…? – spojrzał, pytająco na byłego mafioza.

– Gregor Tishenar , znam człowieka, który porwał Amelkę – wyjaśnił szybko Gregor.

– To o nim ci mówiłem – dodał Możdżonek.

– Dobrze… – pokiwał głową Antiga. – Ale zaraz – zmarszczył czoło – skąd ty niby wiesz, kto porwał małą? – zapytał podejrzliwie.

Marcin spuścił wzrok i zagryzł wargę z zakłopotaniem. Nie powiedział przecież Stephanowi czym kiedy zajmował się Gregor i nie wspomniał o tym, że to właśnie on jest winny śmierci Haveline i jej męża.

– Czy teraz jest to ważne? – prychnął ze złością Tishenar. – Ne wiem czy pan pamięta, ale pańska siostrzenica jest przetrzymywana przez psychopatę, który w szale jest jak najbardziej zdolny ją zabić.

Stephane spojrzał na niego przerażony i zamrugał szybko, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.

– A, no tak – opanował się. – To gdzie to ją trzyma? Pospieszyć się musimy! – krzyknął zniecierpliwiony.

– Za tamtym zakrętem jest stara fabryka – wyjaśnił Gregor, wskazując na koniec ulicy. – Tam powinna być – podszedł do bagażnika, otworzył go wyjął z niego trzy pistolety. – My idziemy. Pani Hania w samochodzie lepiej niech zostanie – kobieta chciała zaprotestować, ale Gregor szybko ja powstrzymał. – Mimo wszystko my sobie lepiej poradzimy, a ja bym chciał żeby Amelka miała do kogo wracać.

Kobieta spojrzała na niego z przestrachem, ale zgodziła się z takim rozwiązaniem. Na pożegnanie pocałowała jeszcze męża i wymogła na nim przysięgę, że będzie na siebie uważał.

Gregor poprowadził mężczyzn, aż pod same drzwi fabryki. Na ich szczęście, wszystkie kamery nie działały, a Gulio nie zdążył założyć swoich. Były mafioso kazał pozostałej dwójce siedzieć nisko przy murze, a sam ostrożnie zaglądnął do środka przez rozbite okno. Przeklną w myślach, widząc związaną Amelkę i stojącego przed kamerą Gulia, który mówił coś z chytrym uśmiechem na twarzy.

– Dobra, ja wchodzę, gadam z nim, a jak co nie pójdzie, to wy wchodzicie – rozkazał. – Ale jak się nic dziać nie będzie, to łbów nie wystawiać, bo sam odstrzelam! – pogroził pistoletem. Następnie wstał i stanął przy głównych drzwiach.

– No dobra – odetchnął głęboko – Czas spełnić dobry uczynek.

I gdy Gulio zaczął wrzeszczeć i szamotać się w niekontrolowanej furii, on naparł na drzwi i wyważył je.




Jest i kolejny rozdział. Powiem szczerze, ze duży problem z nim miałam, bo niby wiedziałam co napisać, ale jakoś nie mogłam tego w zdania ująć.

W każdym razie mam nadzieję, że się podobało i zostawicie po sobie komentarz.

Pozdrawiam

Violin

środa, 24 sierpnia 2016

Rozdział 12

Alfred został zawieziony do najbliższego weterynarza i już przebadany, trafił do domy Możdżonków. Po drodze ci musieli zakupić wszystkie potrzebne do opieki nad kotem rzeczy, więc w mieszkaniu byli dopiero wieczorem. Na razie nawet nie wspomnieli o swojej rozmowie z Stephanem, woleli, by Amelka dowiedziała się o wszystkim, kiedy oni sami będą wiedzieli co o tym wszystkim sądzić.

Gdy dziewczynka zasnęła, usiedli w salonie by porozmawiać.

– Co o tym sądzisz? – zapytał Marcin, nalewając do kieliszków trochę wina.

– Sama nie wiem – Hania wzruszyła ramionami – z jednej strony, ta historia jest strasznie nieprawdopodobna, ale z drugiej… dlaczego Stephane miałby nas oszukiwać? Po co miałby wymyślać tę historyjkę?

– Znam Stephana i uważam, że to co mówi jest prawdą – stwierdził siatkarz. – Tylko co z tym robimy? Przecież nie możemy ukryć tego faktu przed Amelką.

Hania westchnęła głęboko.

– Musimy jej o wszystkim powiedzieć – mruknęła. – To może oczywiście tylko głupi zbieg okoliczności, ale ona ma prawo wiedzieć. Tylko, że…

– Tylko, że co? – Marcin spojrzał niepewnie na żonę, zastanawiając się co ta chciała powiedzieć.

– Jeśli okaże się, że Stephane naprawdę jest jej wujkiem to – kobieta przełknęła ślinę – to Amelia… może… może chcieć być z prawdziwą rodziną.

Marcin spojrzał na kobietę, zbolałym wzrokiem po czym objął ja i przytulił.

– To jest możliwe i musimy się z tym liczyć – szepnął. – Ale wdaje mi się, że Amelka nas nie zostawi. My też jesteśmy jej rodziną.

Hania chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie do ich uszu dotarł głośny huk, a potem stłumiony krzyk i ciche miauknięcie. Jak rażeni piorunem, poderwali się z miejsca i pobiegli do pokoju Amelki.

To co tam zobaczyli sprawiło, że ich serca zmroził strach. Sypialnia była zupełnie pusta, jedynie Alfred pomiaukiwał smutno, siedząc na biurku. Łóżko, na którym jeszcze przed chwila spała ich córeczka, teraz było w nieładzie a sama dziewczynka zniknęła. Jedynie koronkowa firanka powiewała w otwartym oknie.

– Amelka! – Przerażony Marcin podbiegł do okna i wyjrzał na pogrążoną w ciemności ulicę.

Nigdzie jednak nie dostrzegł siedmiolatki.

Osunął się na kolana i schował twarz w dłoniach. Hania usiadła na łóżku i po prostu rozpłakała się. Stracili ja, stracili swoja ukochaną córeczkę. Nie wiedzieli jeszcze jak, nie rozumieli co się stało, ale na razie jedyne co do nich docierało to to, że jej nie ma.

A przecież obiecali sobie, że będą o nią walczyć.

Marcin poderwał si gwałtownie i już chciał wybiec z mieszkania, gdy nagle usłyszał szczęk otwieranego zamka w drzwiach. Po chwili do pokoju wpadł wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu i ciemnych okularach. Podbiegł do okna, wyjrzał przez nie, a potem przeklął po włosku i ze złością uderzył pięścią w parapet.

– Spóźniłem się – mruknął.

Marcin podszedł do nie na chwiejnych nogach

– Kim pan jest? – zapytał oszołomiony. – I co pan tu robi?! – podniósł głos co rzadko mu się zdarzało.

– Nazywam się Gregor – odpowiedział spokojnie nieznajomy. – Jestem były mafiosem, a obecnie próbuję ratować waszą córkę.

– Co?! – krzyknęli jednocześnie Hania i Marcin.

– To burkną Gregor. – Porwał ją mój były szef, chce wykorzystać ją jako kartę przetargową w negocjacjach z Interpolem. Mała jest córką ich zmarłych agentów, więc facet myśli, że to zadziało. Idiota nie zdaje sobie sprawy z tego, że Interpol ni wypuści z rąk czegoś nad czym pracował przez ostatnie piętnaście lat. I życie jakiejś siedmiolatki obchodzi ich tyle co zeszłoroczny śnieg.

Małżeństwo wymieniło przerażone spojrzenia. Byli zszokowani tym co słyszeli, nie mogli w to uwierzyć.

– Skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę? – zapytał powoli Marcin.

– A nie zastanawia was skąd Amelka nagle z Alaski znalazła się w Lubinie? – zapytał Gregor przewracając oczami. Obydwoje pokręcili głowami. – To ja ją przeniosłem! – krzyknął Włoch. – Sumienie mnie tknęło i nie chciałem, by dorwali ją moi koledzy.

– Ale jak to „twoi koledzy”? – zapytała drżącym głosem Hania.

– Normalnie – prychnął mężczyzna. – Pracowałem dla mafii i to ja zabiłem rodziców Amelki – powiedział.

Dokładnie sekundę później jego nos zaliczył bliskie spotkanie z pięścią Marcina. Siatkarz nie mógł się powstrzymać i po prostu uderzył człowieka, przez którego jego mała Amelka była sierotą.

– Ej, spokojnie – Gregor podniósł jedną rękę, drugą masując obolały nos. –Wiem, że jesteś wściekły, ale sprawiedliwość wymierzać będziesz później. Na razie zajmijmy się ratowanie małej.

Marcin speszył się i niechętnie przyznał mu racje.

– Co mamy robić? – zapytał ostro.

– Zadzwoń do Antigi – nakazał Gregor. – Będzie musiał nam pomóc, bo sam tego nie załatwię. A Interpol nawet nie kiwnie palcem i jak się nie pospieszymy to Amelka dostanie kulkę w łeb.

***

Telefon Stephana rozdzwonił się w środku nocy. Zaspany mężczyzna wymacał na szafce obok łóżka komórkę i ze zdziwieniem stwierdził, że dzwoni do niego Marcin.

– Tak? – odebrał połączenie, kątem oka dostrzegając, że obudził Stephanie. – Marcin, wolniej, bo cię nie rozumiem – nakazał po usłyszeniu niezrozumiałej plątaniny słów, zupełnie nie pasującej do środkowego.

Po drugiej stronie Możdżonek odetchnął głęboko i zaczął znów opowiadać, tym razem spokojniej. Z każdym jego kolejnym słowem Stephane robił się bledszy, jego serce biło wolniej, a ręce coraz bardziej drżały. Nie mógł uwierzyć w to co słyszy, to było zbyt przerażające by mogło być prawdziwe.

– Tak, oczywiście, ze pomogę – powiedział szybko, kiedy Marcin skończył mówić. – Jestem w ciągu godziny – dodał i rozłączył się.

– Co się stało? – zapytała cicho Stephanie, widząc jak jej mąż podrywa się gwałtownie.

– Porwali Amelkę – powiedział drżącym głosem. – Muszę pomóc ją znaleźć.

Kobieta pokiwała powoli głową po czym wstała, podeszła do męża i położyła dłoń na jego torsie.

– Obiecaj mi coś – wyszeptała – obiecaj, że będziesz na siebie uważał – wspięła się na palce i pocałowała go delikatnie.

– Obiecuję – odpowiedział Stephane. – Nie mogę… nie mogę was zostawić.

***

Amelka była przerażona. Leżała związana w bagażniku jakiegoś samochodu, nie miała pojęcia gdzie jest, a na dodatek było jej przeraźliwie zimno. Próbowała zrozumieć co się stało, ale wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko. Ten tajemniczy mężczyzna po prostu wszedł do pokoju i ją porwał. Nie była wstanie nic zrobić. On był silnym, dorosłym mężczyzną, ona tylko małą dziewczynką.

Poruszyła niemrawo stopami, próbując je rozruszać i nie dopuścić do tego by zdrętwiały. Na początku jeszcze krzyczała, ale teraz była już na to zbyt zmęczona. Dodatkowo zrozumiała, że jest środek nocy, jada bocznymi drogami i nikt jej nie usłyszy.

Już nawet nie płakała. Wyczerpana do granic możliwości, zastanawiała się tylko jak długo tak wytrzyma.

Nagle samochód stanął, a chwilę później klapa bagażnika otworzyła się z hukiem. Amelka zobaczyła swojego oprawcę, który jak gdyby nigdy nic podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię.

Dopiero teraz dziewczynka mogła zauważyć, że znajdują się obok jakiejś starej fabryki. Mężczyzna zaniósł małą do walącego się budynku.

– Koniec podróży – warknął, brutalnie rzucając dziewczynkę na betonową podłogę. Amelia jęknęła z bólu, gdy upadła i nieszczęśliwie złamała sobie rękę. W oczach siedmiolatki pojawiły się łzy, całe ramię pulsowało okropnym bólem.

– Nie rycz, nic c się nie stało – burknął porywacz. Następnie podszedł do stojącego w kącie laptopa i nacisnął parę klawiszy. – Teraz dowiemy się jak bardzo Interpol ceni sobie dzieci swoich pracowników – uśmiechnął się chytrze.

Amelka przełknęła głośno ślinę. Nie miała pojęcia o co chodzi, ale w tamtym momencie pragnęła tylko jednego;

By Hania i Marcin, jej rodzice, byli przy niej.


Przedstawiam wam rozdział dwunasty. Coś bym napisała o nim, ale jakoś nie mam pomysłu. Sami oceńcie jak wyszedł.
To tyle.
Pozdrawiam
Violin

sobota, 6 sierpnia 2016

Rozdział 11

Paryż, 31 marca 1990

Urządzenia już przestały działać, były już niepotrzebne. Jedyną osobą przebywającą w sterylnej, szpitalnej sali, był czternastoletni Stephane. Chłopiec siedział na chybotliwym krześle i mocno ściskał zimną dłoń swojej nieżywej już matki. Pozwolił łzom płynąć, emocjom wydrzeć się na zewnątrz.

Czuł się źle, okropnie źle. Gdyby zauważył wcześniej jak źle czuje się mama, to może dałoby się coś zrobić, może udałoby się ją uratować.

Nie zaopiekował się nią. Nie dotrzymał obietnicy.

– Przepraszam tato – wyszeptał przez łzy – zawiodłem cię.

***
Lubin, 18 kwietnia 2016
Milczeli. Stephane oddychał płytko, zastanawiając się co powiedzieć. Marcin ściskał mocniej dłoń żony i próbował uspokoić emocje. Jednak bał się, cholernie się bał tego co usłyszy.

– Chcę.. tylko wiedzieć – powiedział w końcu Stephane, nie patrząc na małżeństwo. – Jeśli okaże się, że Amelka naprawdę jest moją siostrzenicą to… – jego głos się załam. – Nie będę walczyć – wyszeptał w końcu, chowając twarz w dłoniach. – Chcę tylko czuć, że jest bezpieczna, że nic jej nie grozi – mówił. – Ja.. wierzę, że z wami będzie szczęśliwa. Po prostu… po prostu chcę wiedzieć – skończył.

Marcin nie mógł uwierzyć w to co słyszy i widzi. Stephane Antiga, człowiek, który zawsze walczył do ostatniej piłki, do ostatniego gwizdka, który nigdy się nie poddawał, teraz wyglądał na kompletnie załamanego. Wydawał się być kompletnie zdesperowany, przybity, mówił tonem przepełnionym błaganiem.

Błaganiem o poznanie prawdy.

To przekonało siatkarza, że Antiga nie kłamie, że naprawdę zależy mu na tym by dowiedzieć się dowiedzieć się czy mała Amelka jest córką jego ukochanej siostry.

Możdżonek odchylił się na krześle i westchnął głęboko.

– Nie wiem co mam powiedzieć – przyznał się w końcu. – To wszystko jest strasznie dziwne. Musimy to… przetrawić – powiedział. Hania szybko mu przytaknęła. Ona też nie mogła uwierzyć w to co właśnie usłyszała.

– Dobrze – Stephane powoli pokiwał głową. – Ja… macie czas, nie naciskam. Cieszę się, że już wiecie – Uśmiechnął się smutno. Marcin odpowiedział tym samym.

– Postaramy się poukładać to sobie jak najszybciej – powiedziała Hania.

Pożegnali się i małżeństwo opuściło kawiarenkę. Gdy już byli na zewnątrz, Marcin zobaczył przez szybę witryny jak Stephane pustym wzrokiem, wpatruję się w jakiś punkt przed sobą, z głową opartą na dłoniach.

To utwierdziło go w przekonaniu, że mężczyzna naprawdę jest szczery.

Amelkę i Grześka spotkali na placu niedaleko hali. Obydwoje siedzieli na ławce i zajadali lody, a obok leżał rower dziewczynki.

I nie tylko rower. Mianowicie na ławce, między siatkarzem i siedmiolatką leżał sobie malutki, bury kotek. Zwierzątko lustrowało świat dookoła dużymi zielonymi ślepiami, a Amelka co pewien czas drapała go za uchem.

– Cześć! – zawołała wesoło na widok Marcina i Hani.

– Hej – widząc dziewczynkę, Marcin od razu się uśmiechnął. – Jak wam minął ten czas?

– Było super – odpowiedziała Amelka, uśmiechając się szeroko. – Jeździłam na rowerze, zjedliśmy lody i poznałam Alberta – pogłaskała kota. Małżeństwo spojrzało zdziwione na zwierzątko, a potem na Grześka.

– Na mnie nie patrzcie – rozgrywający podniósł ręce – ten kot sam się do nas przyczepił, wszędzie łazi za młodą – wyjaśnił. – Ale sami przyznacie, że jest uroczy.

– No jest – zaśmiała się Hania. – Ale teraz musimy już iść.

Amelka wzruszyła ramionami i zeskoczyła z ławki.

– Pa, Albert – pożegnała się z kotem, drapiąc go za uchem. Następnie pomachała Grześkowi i odeszła razem z swoimi opiekunami.

Nie zaszli jednak daleko, bo Marcin stanął gwałtownie, gry poczuł, że coś ociera się o jego nogi.

– Albert! – krzyknęła rozradowana Amelka, widząc kociaka. Ten usiadł, miauknął i wlepił spojrzała błagalnie Marcina.

– Czego od nas chcesz, kocie? – zapytał siatkarz. Kucnął przed zwierzęciem i przyjrzał mu się uważnie. Albert nie prezentował się najlepiej. Był wychudzony, miał skołtunioną, matową sierść i nadszarpane ucho. Utykał dziwnie na jedną łapkę. – Nie wyglądasz dobrze – mruknął Możdżonek.

– Trzeba go komuś pokazać – stwierdziła Hania, delikatnie biorąc kotka na ręce. – Niedaleko nas jest weterynarz niech go obejrzy.

– Ale co zrobimy z nim potem? – Marcin niepewnie patrzył na zwierzątko.

– Możemy przygarnąć – zaproponowała kobieta, ku zdziwieniu i swojego męża, i Amelki.

– Ale jak to przygarnąć – Środkowy był co najmniej zszokowany.

– No normalnie – Hania wzruszyła ramionami – przyznaj, że zawsze myśleliśmy o kocie, tylko jakoś nie było okazji by takiego przygarnąć.

– No niby masz racje – mruknął Marcin.

Zszokowana Amelka spoglądała to na małżeństwo, to na Alberta. Gdy usłyszała, że ten może stać się ich kotem podeszła do niego i spojrzała mu głęboko w ślepia.

– Czy będziesz grzecznym kotem, Albercie? – zapytała poważnym tonem. – Czy nie będziesz drapał mebli ani nie będziesz niszczył rzeczy? – Kociak chyba ja rozumiała, bo powoli pokiwał łepetyną. – Albert twierdzi, że będzie grzeczny – powiedziała, uśmiechając się szeroko.

Marcin roześmiał się głośno.

– To chyba nie mamy wyjścia – podrapał kota za uchem – musimy go przygarnąć.


***
Warszawa, 18 kwietnia 2016
Stephane wrócił do domu zmęczony, ale szczęśliwy. Czuł, że zrzucił z siebie ogromny ciężar, że teraz w końcu może być dobrze. Przepełniała go nadzieja na pomyślne zakończenie sprawy.

Siedząc w salonie jeszcze raz oglądał znalezioną fotografię. Pierwszy raz od dawna czuł, że ma szansę nie zawieść swojej rodziny, naprawić to co kiedyś zepsuł. To dodawało mu siły, energii by działać dalej.

– Hav… – delikatnie pogładził kciukiem zdjęcie. Tak wiele by dał by móc z nią porozmawiać, zapytać co ona sądzi o tym wszystkim. Przez ostatnie lata wiele razy obwiniał się o to co się stało.

Teraz miało być inaczej.

– Nie zawiodę cię, siostrzyczko – szepnął – obiecuję, że cię nie zawiodę.


***
Lubin,  18 kwietnia 2016
Gregor nadal musiał czekać. Bo choć i Stephane, i państwo Możdżonkowie, postępowali zgodnie z planem, to pozostawał kwestia samej Amelki i tego jak zareaguje na tę sytuacje.

Wszedł powoli do obskurnego pokoju, który wynajmował w czasie akcji. Nie zwracał za bardzo uwagi na otoczenie, cały czas myśląc o dziewczynka.

Z zamyślenia wyrwał go dopiero czyjś drwiący głos.

– Widzę Gregory, że udało ci się uciec przed Interpolem. Jak widzisz nie tylko tobie.

Gregor w zdumieniu patrzył na siedzącego przy biurku Gulio de Velkoz, człowieka, który nie tylko był szefem jednej z największych mafii na świecie, ale także i jego byłym szefem. W słabym świetle pokojowej lampy, Gregor widział tylko zarys jego postaci, ale bez problemu rozpoznał drwiący głos Włocha.

– Czego chcesz? – wychrypiał, cały czas stojąc w drzwiach.

Mafioso roześmiał się i położył nogi na biurku.

– Niczego – powiedział. – Chcę ci tylko powiedzieć, że z wiekiem utraciłeś swoje wyjątkowo zdolności. Bez problemu wytropiłem i ciebie i tę małą Amelkę. A właśnie, czy ty nie miałeś jej przypadkiem zabić?

Gregor zacisnął pięści, z trudem powstrzymując się przed rzuceniem się na Gulia.

– Jeśli coś jej zrobisz… – Zrobił krok w przód.

Gulio prychnął z irytacją.

– Nie zamierzam jej nic zrobić – powiedział. – Chcę tylko użyć tej dziewczynki jako karty przetargowej. Ja dam Interpolowi córeczkę ich agentów, oni oddadzą mi moich ludzi. To proste – zaśmiał się. – I niestety mam dla ciebie złą wiadomość – nic z tym nie zrobisz – zarechotał po czym wstał gwałtownie, podbiegł do okna i wyskoczył przez nie.

Gregor był przy oknie w ciągu sekundy, ale Gulia nigdzie już nie było. Jedynie wychudzony kot spacerował po pogrążonej w ciemności uliczce Lubina.

Odetchnął głęboko po czym chwycił plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami i wybiegł z pokoju. Jego serce biło jak oszalałe, a umysł pracował na najwyższych obrotach.

Musiał dotrzeć do Amelki przed de Velkozem.



W końcu prezentuję wam rozdział jedenasty. Długo nad nim pracowałam i uważam, że nie jest taki zły. Zbliżamy się powoli do punktu kulminacyjnego opowiadania, zresztą ja sama od początku wiedziała, że nie będzie ono bardzo długie.

Teraz inna sprawa. W środę, czyli 10 sierpnia wyjeżdżam i wracam dopiero wieczorem 23. Dlatego mało prawdopodobne, by do 24 coś się pojawiło. W przeciwieństwie do mojego poprzedniego wyjazdu, tutaj na pewno będę miała ograniczony dostęp do Internetu. W najbliższych dniach pojawią się jeszcze rozdziały na moich pozostałych blogach.

To chyba tyle. Zapraszam do komentowania i na mój nowy blog Szalona Violin i świat.

Pozdrawiam

Violin